Something old, something new

Więcej szczęścia w nowym roku niepotrzebne. Jest mi dobrze i miło. Kocham i jestem kochana. To szczęście, jakiego nie potrafiłam dostrzec kiedyś, w dawnych czasach. Wyciągam ręce do Teraz i jest mi w porządku. I dziękuję za to.
Czasami mam wrażenie, że otaczająca mnie rzeczywistość jest wyjęta z "Ferdydurke". Tu normalność to takie obce słowo, nabierające różnych znaczeń. I nie czuję się normalna, ja, w rozmiarze 40, z wielkim biustem, nie mieszcząca się w dowolne spodnie wybrane w sklepie. Nie czuję się normalna, z pragnieniem domu, męża, piątki dzieci i psa.
Żeby wpisać się w ramy normalności powinnam schudnąć o rozmiar. Dużo ćwiczyć, odżywiać się zdrowo, mieć wykształcenie, świetlaną przyszłość w postaci kariery przynoszącej bogactwo i sławę. Nie mam dużego stażu w życiu, ale czasem, gdy patrzę wstecz, żałuję lwiej części swoich wyborów. Bo nie są takie jak powinny. I nie są normalne.
Trochę mi szkoda, że nie znam jednej reguły na dobre i mądre życie. Nie wiem już, czy umiem odróżniać dobro od zła, albo czy mam poukładane w głowie. Co należałoby akceptować a co potępiać. Co jest ważne i na co trzeba pracować, a co zostawić i od czego się odsunąć.

Bluer than velvet was the night

Nie dziwię się że są tacy, którzy nazywają swoje dzieci imionami, będącymi określeniami kolorów. Dla przykładu: Blue. Może to głupie, ale w myśl założenia, że imię nadaje jednostce znaczenie i charakter, trochę na kształt magicznego zaklęcia pieczętujący los nazywanej istoty, moje dziecko o imieniu Blue byłoby najszczęśliwsze na świecie. Załóżmy, że urodzone zostałoby w niebieskim kraju, w którym mi tak dobrze i swobodnie. Wychowane w wolności, niezależności i spokoju. Czy takie dziecko nie miałoby wielkich możliwości? Czy nie czułoby, że świat jest wyzwaniem do podjęcia?
Dzisiejszy dzień cały niebieski. Nadchodzącą noc zapowiedział różowo-błękitno-złoty zachód słońca.
Jest mi dobrze, jasno. Jest mi pięknie, w miłości. Nie czekam i nie tęsknię - po prostu jestem i dobrze mi tu.
Gdyby było mi jednak nieco smutno, pocieszyłabym się że być może kiedyś będzie mi tak na codzień

What a time to be alive

Po coś nas rzeczywiście sprowadzono na świat: nie dla nas samych, ale dla innych właśnie.
Jak być dla innych, kiedy ma się poczucie, że nie można być w ogóle? Chciałabym nie żyć już w lęku.
I wciąż ta nieprzerwana myśl, że nie chcę tu być. To co mam, kim jestem i co sobą stanowię to marność, nic nie warte okruszki, popiół spod ciemnego zakamarka w strefie dla palących. Jakkolwiek nie wyobrażałabym sobie, że jestem wspaniała, rzeczywistość weryfikuje ten pogląd, zmniejszając moje poczucie własnej wartości z względnej normy do smutnego minimum.
Jechałam tramwajem myśląc o tym, jak nie cierpię siebie i swojej pracy i jak złości mnie obecność faceta siedzącego z przodu - wsiadł tuż po mnie i zajął miejsce bezpośrednio przede mną pod takim kątem, że swoją śmierdzącą stopą trykał mnie bezustannie przez pół mojej drogi do domu. Pytacie co się u mnie dzieje? To jest moje życie: ciągła złość na Bogu ducha winnych ludzi i rzeczy martwe. I czarne barwy. I wstyd, zakłopotanie i wyrzuty sumienia: jak w ogóle mogę tak patrzeć na świat, przecież nie jest na nim źle. Przecież wiem, że można w nim znaleźć mnóstwo dobra, sama staram się do tego przyczyniać jak najlepiej umiem. Tak samo mam świadomość, że jestem kochana. I że są ludzie, których cieszy moje bycie na świecie. Mam cały zastęp argumentów na potwierdzenie tego, że nie jest mi źle. 
I co z tego, powtarza głosik w mojej głowie. Co z tego, że jesteś, żyjesz, że inni są dla ciebie. W każdej z wykonywanych przez ciebie czynności, w każdej twojej myśli jesteś źle. Jak możesz być taka okropna i bezużyteczna. Jak możesz w ogóle włóczyć się po tej planecie. Jak możesz jeść, spać spokojnie i śnić. Jak możesz planować i uczyć się z tym balastem, którym sama jesteś. Połóż się i zniknij. Na zawsze.
„Nadchodzi rok nieistnienia, nadchodzi straszne bezkwiecie,
W tym roku wszystkie dziewczęta wyginą, niby motyle.
Ja pierwsza blednę samochcąc i umrzeć muszę za chwilę —
I już umieram — o, spojrzyj! — i już mnie niema na świecie!”

Są chwile, w których myślę, że wolno mi żyć dobrze i być szczęśliwą. Doceniam bardzo te momenty, bo dają mi siłę na długie dni wypełnione wątpliwościami. Nietrudno jest milczeć, gdy wszystko względnie jest na miejscu. Czas przestoju uważam za bardzo owocny. Teraz jednak... Muszę wrócić. Może pisanie pomoże mi poradzić sobie z tym co dzieje się w mojej głowie, co nie pozwala jeść i spać, co uniemożliwia odpoczynek i odnalezienie spokoju. Może będzie to pisanie odważne, zgodne z moją prawdą. Może pozwoli mi spojrzeć na siebie z innej perspektywy - albo przynamniej powspominać z nostalgią czasy, które kiedyś były, gdy będę czytać to na tak zwane stare lata. Może dzięki pisaniu nie zapomnę, kim jestem i co doprowadziło mnie do miejsca, w którym właśnie się znajduję. I wreszcie - może ułożę się tak, by móc wkrótce na nowo się rozpaść, rozłożyć i złożyć, i tak już zawsze, tak już bez końca.