Prokastynacja

Moje życie jest puste. Pozbawione celu. Kurczowo trzymam się czegokolwiek, co wniosłoby w nie odrobinę emocji, ale takie emocje są jak puste kalorie. Dobrze że chudnę od nich zamiast przybierać na wadze. Czy to jest życie jakiego chcę, naprawdę? Bo kieruję wzrok w niebo unosząc ręce w wyrazie wyrzutu. I to jedyne co robię.
Żebym jeszcze wzywała kogoś konkretnego.

Zamykam oczy i szukam minionych wydarzeń. Żadnych już nie ma. Wiszę pomiędzy czasami. Wiszę. Marząc o celu, o tym żeby coś zmieniło się na lepsze. Wiszę marząc i wcale nie chcę zrobić ruchu naprzód

dobry człowiek nie przyjdzie do mnie szybko

I am the ocean, I am the sea...

Będzie tak, dopóki nie zrzucę z siebie resztki zmielonej, gnijącej tkanki. Sinofioletowa opuchlizna cuchnie. Nie odejdzie szybko, jest pod całymi warstwami zdrowej skóry. Gniję od środka, maleńkimi krokami, fragment po fragmencie.
Już nawet nie ma sensu pytać, co jest nie w porządku. Jeśli nie dostanę antidotum w postaci miłości i obecności, skonam powoli począwszy od wielkiej dziury gdzieś między lewym a prawym płucem.
To się już dzieje. Lecz co mogę poradzić?
Mam nieodparte wrażenie, że nie ma już dla mnie miejsca
Nadzieja gaśnie z kolejnym jednodniowym tygodniem