I am the ocean, I am the sea...

Będzie tak, dopóki nie zrzucę z siebie resztki zmielonej, gnijącej tkanki. Sinofioletowa opuchlizna cuchnie. Nie odejdzie szybko, jest pod całymi warstwami zdrowej skóry. Gniję od środka, maleńkimi krokami, fragment po fragmencie.
Już nawet nie ma sensu pytać, co jest nie w porządku. Jeśli nie dostanę antidotum w postaci miłości i obecności, skonam powoli począwszy od wielkiej dziury gdzieś między lewym a prawym płucem.
To się już dzieje. Lecz co mogę poradzić?
Mam nieodparte wrażenie, że nie ma już dla mnie miejsca
Nadzieja gaśnie z kolejnym jednodniowym tygodniem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz